Wszyscy ludzie Chopina
1950–1953

„Wrocław robi koszmarne wrażenie [...] domu, skąd ktoś wyjechał” – zanotowała w swoim dzienniku w lutym 1950 roku Maria Dąbrowska.

„Na ulicach ruch mały i niemrawy. Ludzie biedniej ubrani jak dwa lata temu, smutni, milczący, sposępniali. Sklepy prywatne zamykają się jedne po drugich”. Miasto miało wyglądać jak „stolica zamieniona w marną wioskę”. Na szczęście w tej biedzie był azyl dla wielkiej sztuki.

Z Wrocławską Orkiestrą Symfoniczną występowali w latach 50. artyści najwyższej klasy – amerykański pianista Julius Katchen (ceniony interpretator Brahmsa), skrzypaczka Roza Fajn czy austriacki dyrygent Kurt Rapf. Ale wyjątkowo gorąco przyjmowaną grupą byli laureaci i jurorzy Konkursu Chopinowskiego, wśród nich Lew Oborin. To on zdobył laury w pierwszym konkursie, zorganizowanym w 1927 roku. „Pianiści bolszewiccy byli pierwszy raz na Zachodzie i nie mogli się nacieszyć Warszawą. Zjawili się odziani z proletariacka. Nieuczesane głowy, rozłażące się kołnierzyki, wygniecione bluzy” – dawał upust rozgoryczeniu Juliusz Kaden-Bandrowski. Sam Oborin „pierwszy raz wystąpił w grubych trzewikach, niekształtnej kapocie i wyślizganym krawacie”, ale – jak przyznał przyszły juror konkursu – „wykonanie Chopina wyszło jednak na tem doskonale. Cóż więc robić?”.

Cóż więc robić? Słuchać i wielbić. Laureaci Konkursów Chopinowskich traktowani byli kiedyś jak gwiazdy rocka. Francuski pianista Bernard Ringeissen, który z czasem stał się ulubieńcem wrocławskiej publiczności, przyjechał do stolicy Dolnego Śląska jako zdobywca IV miejsca w V edycji konkursu. „Do dziś po koncertach przychodzą do mnie starsze osoby i pokazują mi mój autograf z 1955 roku. To wzrusza, bo miałem wówczas inny, młodzieńczy charakter pisma. Jednak najważniejsze wspomnienia noszę w sercu, to mój sekretny ogród. Było tyle hałasu wokół mojej osoby! Nie mogłem normalnie wyjść na ulicę, spokojnie wsiąść do samochodu, wejść do hotelu” – wspominał w rozmowie z Albertem Gawotem („Gazeta Wyborcza”, 2002). Ludzie na widok francuskiego pianisty bili brawo, wstawali od stolików, gdy wchodził do kawiarni. „Być może dla Grety Garbo […] był to chleb powszedni. Dla mnie to niezwykłe wspomnienie” – przyznał Ringeissen.
Z jeszcze większym aplauzem wrocławska publiczność przyjęła polskiego triumfatora V Konkursu Chopinowskiego, Adama Harasiewicza, którym Jarosław Iwaszkiewicz zachwycał się w swoim dzienniku: „Skąd to zjawisko? Kultura, czar osobowości, mówi po francusku... A przy tym jaki wdzięk, cudowny chłopak”. Gazety pisały o Harasiewiczu: „Junacki, pełen żarliwości i pasji temperament tego pianisty zajaśniał w Koncercie e-moll bogatym blaskiem i rozmachem”.

Takich „zjawisk” pojawiało się we Wrocławiu więcej, bo zjechał tu także Michel Block, faworyt publiczności VI Konkursu Chopinowskiego. Nie otrzymał wprawdzie nagrody, ale jego sztukę dowartościował sam Artur Rubinstein, fundując mu nagrodę specjalną. Jego koncerty kończyły się szaleńczymi owacjami i skandowaniem okrzyków na cześć artysty. I wreszcie pojawił się z koncertami Witold Małcużyński, którego wrocławska prasa zaanonsowała cytatem z „San Francisco Call Bulletin”: „Bez przesady można powiedzieć, że kilku zaledwie pianistów na całym świecie może stanąć w jednym szeregu z Małcużyńskim”.

W 1958 roku Orkiestra Filharmonii Wrocławskiej została zaproszona do udziału w Festiwalu Chopinowskim w Dusznikach Zdroju. Organizowany był on od 1946 roku, dla upamiętnienia pobytu w uzdrowisku szesnastoletniego Fryderyka. Chopin w Reinerz (niemiecka nazwa Dusznik) nie tylko pił serwatkę, ale także dawał koncerty charytatywne, co można uznać za zagraniczny debiut. Nic dziwnego, że wielbiciele jego muzyki i wybitni pianiści zjeżdżali latem na Dolny Śląsk. Wrocławscy filharmonicy towarzyszyli radzieckiej pianistce Belli Dawidowicz, która razem z Haliną Czerny-Stefańską triumfowała na pierwszym powojennym Konkursie Chopinowskim. Recenzent „Słowa Polskiego” pisał z aprobatą, że „wznieśli się na wysoki poziom”.
I chyba w końcu zaczęli być doceniani także przez władzę polityczną, bo gdy podczas sezonu 1960/1961 (ostatni rok rządów dyrektora i dyrygenta Adama Kopycińskiego) wyjechali po raz pierwszy za granicę – wprawdzie tylko do Görlitz w NRD, ale zawsze to obca publiczność – wystąpili we frakach, na które dotąd nie było pieniędzy.

Beata Maciejewska

UWAGA! Ten serwis używa cookies.

W naszym serwisie stosuje się pliki cookies, które są zapisywane na dysku urządzenia końcowego użytkownika w celu ułatwienia nawigacji oraz dostosowania serwisu do preferencji użytkownika. Szczegółowe informacje o plikach cookies znajdziesz w Polityce Prywatności. Czytaj więcej…

Rozumiem
Newsletter Melomana
Zapowiadamy nowe koncerty, przypominamy o starcie sprzedaży biletów, dajemy znać o ostatnich wolnych miejscach
Zapisz się